Czym są suplementy diety? Krótka opowieść o tym, jak firmy farmaceutyczne sprzedają żywność w aptekach

Ostatnie kilka lat to okres systematycznego zalewania polskich aptek przez produkty „udające leki”, czyli popularne suplementy diety. Z roku na rok ich ilość systematyczne rośnie, przez co nie sposób niekiedy już od nich uciec. Niestety, przychodzący do apteki standardowy Kowalski nie widzi różnicy pomiędzy nimi a prawdziwymi medykamentami – dochodzi do sytuacji, gdy wychodząc z apteki zamiast leku trzyma w dłoni produkt spożywczy reklamujący się jako leczniczy. Ale zaraz… produkt spożywczy? Panie i Panowie, dzisiaj kilka słów o tym czym właściwie są suplementy diety.

 

Suplementy diety nie leczą!
Reklamy suplementów “pozorują” ich działanie lecznicze, a opakowania preparatów wyglądają niemalże tak samo jak prawdziwych leków.Może na początek kilka terminów (aby nie wchodzić w zbędne szczegóły przedstawimy definicje lekko uproszczone). Czym są leki? Otóż są to substancje, bądź ich mieszaniny, których zadaniem jest leczyć i zapobiegać chorobom, a także przywrócić prawidłowe funkcje metaboliczne organizmu. Natomiast suplementy diety definiujemy jako środki spożywcze, których zadaniem jest uzupełnienie normalnej diety – są one skoncentrowanym źródłem witamin, minerałów i innych substancji wykazujących efekt fizjologiczny. Na razie wszystko w porządku. W czym, w związku z tym, tkwi problem?

salataPhoto credit: Muffet / Foter.com / CC BY

Suplementy diety podszywają się pod leki!

Zadam Wam jedno proste pytanie – ile razy, oglądając reklamę jakiegoś suplementu, odnieśliście wrażenie, że jest on remedium na jakiekolwiek Wasze schorzenia? Jeden raz? Dwa? A może za każdym razem? Niestety, producenci suplementów diety łamią jedną kardynalną zasadę – skoro suplementy nie leczą to nie mogą być reklamowane jako środki lecznicze! Ustawodawca zabrania prezentowania suplementów w ten sposób. Praktyka wygląda jednak zupełnie inaczej – firmom farmaceutycznym opłaca się od czasu do czasu zapłacić karę, gdyż zrekompensują to sobie większą sprzedażą preparatu.

Reklamy suplementów “pozorują” ich działanie lecznicze, a opakowania preparatów wyglądają niemalże tak samo jak prawdziwych leków. Sprzedaż suplementów wprowadzona została do aptek jako do miejsca, w którym znajdują się środki pomagające w leczeniu wszystkich dolegliwości – według firm farmaceutycznych jest to idealne miejsce dla ich preparatów. Tuż obok leku – bo wiadomo, że lepiej dany preparat kojarzyć właśnie z lekami – w świadomości konsumenta oznacza to, że preparat działa tak jak reklamuje go producent.

 

Wolna amerykanka!

Nie jest to z pewnością określenie na wyrost. Niestety, ale suplementy nie są praktycznie pod żadną kontrolą. Aby zarejestrować dany preparat jako lek (zarówno na receptę, jak i wersję OTC) należy spełnić całą listę wymagań. W Polsce za dopuszczenie leku do obrotu odpowiada Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Odpowiednim organom należy przekazać dane odnośnie dokładnego składu preparatu (wraz z tzw. substancjami pomocniczymi), jego skuteczności, bezpieczeństwa, ewentualnej toksyczności i działań niepożądanych. Wszystkie te informacje muszą być poparte odpowiednimi badaniami klinicznymi, a skład surowca musi zostać laboratoryjnie potwierdzony. Dodatkowo w przypadku leków zawierających w swoim składzie wyciągi roślinne konieczne jest stosowanie tzw. wyciągów standaryzowanych. Należy również przedstawić tzw. Charakterystykę Produktu Leczniczego, a także projekt ulotki dla pacjenta (która jest bardzo skróconą wersją charakterystyki).

Brak badań, brak ograniczeń – jedynie czysty zysk!Jak ma się sprawa w przypadku suplementów? Przede wszystkim podlegają one innym organom – za dopuszczenie do obrotu odpowiada Główny Inspektor Sanitarny (kolejne nawiązanie do żywności), a jedyne wymagania, jakie należy spełnić to… przedstawienie projektu opakowania! To wszystko. Koniec. Nic więcej. Nie wiemy jak się wchłania, czy W OGÓLE się wchłania, jak się wydala, jak działa i kiedy należy oczekiwać jakiekolwiek efektu. Możemy w związku z tym zadać sobie pytanie…

 

Co właściwie wiemy o suplementach?

Odpowiedź nasuwa się sama. Niestety, ale tylko tyle, co producent napisał na opakowaniu, a nawet jeszcze mniej. Bo to, co deklaruje to jedno, a co jest w środku tabletki, kapsułki czy syropu to już wiedza tajemna, którą posiada jedynie wytwórca tego cuda.  Suplementy diety nie są przez nikogo kontrolowane – nie są przecież wymagane żadne badania, ani certyfikaty potwierdzające ich jakość. Brak badań, brak ograniczeń – jedynie czysty zysk!

pieniadze_blogŹródło: CarbonNYC / Foter.com / CC BY

A może jednak suplementy diety mają odpowiedni, deklarowany skład? No cóż, niektóre z pewnością mają :) Nikt mnie jednak nie przekona, że jest tak w przypadku wszystkich preparatów tego typu. A potwierdzenie tego znajdziemy chociażby w badaniach przeprowadzonych przez pracowników Katedry i Zakładu Farmakognozji UM w Poznaniu – pisałam już o nich w artykule o miłorzębie japońskim, gdyż to właśnie preparatów zawierających wyciąg z tej rośliny dotyczyła analiza. Badania polegały na kontroli składu trzech leków oraz ośmiu suplementów diety i porównaniu wyników z deklaracjami producenta. Pozwolę sobie zacytować część wyników:

Uzyskane wyniki badań zawartości związków czynnych w produktach leczniczych: Bilobil, Gingkofar i Tanakan oraz w suplemencie diety Memobon potwierdziły, iż zawierają one standaryzowane wyciągi z liści miłorzębu, które są zgodne z deklaracją producentów i odpowiadają wymogom farmakopealnym, w tym również w zakresie zawartości kwasów ginkgolowych. Pozostałe suplementy diety posiadały najczęściej zaniżone ilości standaryzowanych wyciągów, a podwyższone kwasów ginkgolowych uważanych za potencjalnie toksyczne.

Jaki z tego wniosek? Że nie dość, że substancji czynnych może być równie dobrze tyle, co kot napłakał to dodatkowo możemy dostać “gratis” susbtancje szkodliwe, których nie znaleźlibyśmy w produktach leczniczych. Wykorzystując jeszcze raz te same badania:

Wyciągi z trzech produktów leczniczych i pieciu suplementów diety zgodnie z wymogami farmakopealnymi dla wyciągu z liści miłorzębu zawierały poniżej 5ppm kwasów ginkgolowych. W czterech preparatach 4, 9, 10 i 11 ich zawartość była wielokrotnie wyższa i wynosiła od około 391 do 8053ppm (10), co w przypadku suplementu 10 stanowiło 1600-krotne przekroczenie normy.

 

Może Viagra jako dodatek do suplementu?

Kolejnym problemem wynikającym z całkowitego braku kontroli nad suplementami diety jest możliwość ich łatwego fałszowania. Kilka lat wybuchła głośna afera w związku z wycofaniem z obrotu suplementu o nazwie Cupido Max – zabroniono jego sprzedaży po tym, jak wykryto w nim “substancje lecznicze niedozwolone w produktach żywieniowych”. Nieoficjalnie mówiło się, że były to niewielkie ilości sildenafilu, czyli substancji leczniczej występującej oryginalnie pod nazwą handlową Viagra. Wprawdzie po jakimś czasie preparat powrócił do ogólnej sprzedaży, ale podobno nie był już tak rewelacyjny jak wcześniej :)

Podobnie sprawa ma się w przypadku naszego miłorzębu – w suplementach stwierdzono domieszki wyciągu z perełkowca japońskiego, co miało na celu “sztukowanie” substancji aktywnych po wykorzystaniu niestandaryzowanych surowców.

Facebook0Google+0Twitter0Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *